MROZU – ZEW

autorka recenzji: Róża Krawczyk

W pętli żywego rock’n’rolla

Mrozu, czyli Łukasz Mróz, mający na koncie już 4 albumy studyjne, istnieje na polskim rynku muzycznym dzięki takim hitom, jak „Miliony monet”, „Rollercoaster”, czy „Jak nie my, to kto”. Jego ostatnia płyta „Zew” – została wydana przez Warner Music Poland w lutym 2017 roku.

„Zew” przynosi dużą zmianę w wizerunku artysty. Zamiast czarującego, pełnego rock’n’rolla chłopca, dostajemy dawkę mroku i refleksji. Zdecydowanie odzwierciedla to efekt dorastania. Ludzką rzeczą jest zmienić swoje upodobania. Jak twierdzi sam Łukasz, na tym krążku można znaleźć naleciałości z różnych gatunków muzycznych. Sama, dla zabawy, zaczęłam się ich doszukiwać i np. w utworze „Duch” można usłyszeć inspiracje muzyką alternatywną.

W jednym z wywiadów Mrozu powiedział, że ma soulową duszę i bardzo dobrze się w tym czuje, w tzw. marynarce z lat 60. Skąd więc nagle taka zmiana? Po co zmieniać coś, co przynosi sukces? Jak sam stwierdził: „Chciałbym trochę tą marynarkę zrzucić”. Można również zauważyć, że nie jest to album nastawiony przede wszystkim na sprzedaż, bo nie ma na nim żadnych chwytliwych kawałków, szczególnie w porównaniu z poprzednimi dokonaniami wokalisty. Z czterech singli promujących płytę do rozgłośni radiowych zawitały tylko, na krótką chwilę, „Szerokie wody”. Mimo to uważam, że ta płyta jest niesamowita. Zadziałała na mnie trochę jak narkotyk. Chcę więcej i więcej. Uzależniłam się. Choć nie ma na niej piosenek, które przez cały dzień nuciłabym pod nosem, jest w niej coś, co przyciąga. Całość budują płynne przejścia między utworami, które są w takiej kolejności, że nawet czasami nie zauważam, że słucham już następnego. Wszystko jest ułożone w jedną opowieść, którą odkrywam za każdym razem i zawsze znajduję coś nowego. Nawet puszczając ją od nowa, mam wrażenie, że pierwsza piosenka jest uzupełnieniem ostatniej, tworząc pętlę, której nie można przerwać. Dodatkowo bluesowy głos Mrozu jest ukazany z całkiem innej perspektywy. Artysta ma ogromne możliwości wokalne. Wykazuje się nie tylko mocnymi dołami, ale także idealnymi falsetami, co wpływa magicznie na mój odbiór dzieła.

Ten album to najlepsza odtrutka na nudę. Z pewnością zajmie wam czas, wcześniej wypełniony ciszą. Ostrzegam jedynie, że może to być nawet niebezpieczne i przyjmować formę uzależnienia.